Elbląg - Suchacz - Wysoczyzna - Suchacz - Elbląg "Setka Setki!" 18-20.11.2005
zień I - (18 listopada 2005r.)
Wymarsz na "Setkę setki" nastąpił o godzinie 16.15 sprzed budynku naszej Uczelni, przy ulicy Grunwaldzkiej.
Było nas na starcie 30.
W szybko zapadający zmrok ruszył ulicami Elbląga, w kierunku cmentarza na Dębicy, sznur objuczonych plecakami studentów.
Tam pod brezentowym zadaszeniem był pierwszy postój, pierwsze kanapki i pierwszy łyk gorącej herbaty.
Druh zażartował, że kto ma ochotę, to może na chwilę "wyciągnąć kopyta".
Pogoda z minuty na minutę się pogarszała. Zaczął padać dużymi płatkami śnieg, gęsty i mokry.
Droga wiodła pod górę, serpentyną. Oświetlaliśmy swoją kolumnę latarkami, żeby ułatwić manewry przejeżdżającym samochodom.
W tym miejscu należy pochwalić kierowców. Przez wszystkie dni wędrówki zwalniali, bądź zatrzymywali się na nasz widok, a na ich twarzach wypisane było zdziwienie, podziw i współczucie.
Pierwszą "zdobytą' wsią było po pegeerowskie osiedle, Stoboje.
Potem w ciemnościach minęliśmy Kamiennik Wielki aby po 15 kilometrach odpocząć w ciepłym sklepie w Milejewie.
Tu naszą karawanę opuściło 5 dziewcząt. Wróciły do Elbląga wezwanym samochodem.
A my w drogę! Otaczająca nas sceneria zmieniała się co kilkanaście minut. Bezgwiezdne niebo, z wielkim księżycem, rozświetlało nam drogę, by za chwilę zasłonić się chmurami i obsypać nas śniegiem lub drobnym gradem.
Pola białe, droga biała, prawdziwa zima w tej okolicy.
Przeszliśmy cicho przez Ogrodniki i zatrzymaliśmy się na popas w dobrze znanym nam miejscu, na polu biwakowym przy smokach, nad jeziorem Martwym.
Gdyby nie śnieg , znaleźlibyśmy jeszcze ślady tortu z setnej imprezy.
Kilkanaście minut odpoczynku było nam bardzo potrzebne. "Torba" szła już bez torby, bo nieśli ją "Święty" z "Krzysiem".
Pomimo zmęczenia były trzy kobitki, którym się buzie nie zamykały. Oczywiście "Kobra" i młode stażem "Szpeja" i "Kaka".
W ciągu następnych dwóch i pół godzin zostawiliśmy za sobą Jelenią Dolinę i Łęcze i dotarliśmy do celu pierwszego dnia - Suchacza.
Była godzina 23.25. Po 29 kilometrach marszu, zmarznięci weszliśmy do zabytkowego zameczku, w którym mieściła się niepubliczna szkoła podstawowa.
W progu przywitała nas pani dyrektor - Aleksandra Gierasimiuk. Kobieta Anioł!. Niezwykle miła i uczynna, która całe swoje serce poświęca borykającej się z różnymi trudnościami szkole.
Nocleg przypadł nam w pięknej, przestronnej auli. Było ciepło.
W mig rozścieliliśmy karimaty i rozpakowaliśmy plecaki. Niespodziewanie dojechała do nas Agnieszka, nasza była absolwentka, obecnie studentka Akademii Morskiej w Gdyni.
Zasiedliśmy do kolacji. "Święty" z "Krzysiem" przygotowali pieczone kiełbaski, oni są niesamowici.
Po posiłku miła uroczystość. Super Włóczybut nr 1 wręczył druhowi oryginalny skautowski kapelusz.
Jak się okazało, była to setna impreza szefa sekcji. Nie trzeba było długo czekać, aby w auli zapadła cisza przerywana delikatnym,
ale jakże miłym dla ucha, pochrapywaniem druha.
zień II - (19 listopada 2005r.)
Nasz skład się trochę z samego rana zmienił.
Nocowało nas 26 osób. Rano dojechały dwie zakochane pary, ale na 47 kilometrową trasę wyszło 15 osób.
Jak się wieczorem okazało, to była katorga. Korzystając z pięknej pogody "zwiedziliśmy" Kadyny, Tolkmicko, Chojnowo, Próchnik, Brzezinę, Rychnowy, Hutę Żuławską, Zajączkowo, Majewo, Milejewo, Ogrodniki, Pagórki, Łęcze.
W Pogrodziu opuściły nas dwie zakochane pary.
Nogi nasze, jak zaprogramowane automaty, ciągnęły nas do przodu.
Niektórym marsz sprawiał coraz większe problemy. Nie można było się jednak wycofać.
Nie pozwalała na to duma i pozostawione w Suchaczu plecaki.
Kryzys dopadł grupę w Ogrodnikach. Tam dały znać o sobie różne drobne urazy.
Grupa bardzo się rozciągnęła. Tempo spadło. I nagle stał się "cud".
Jakieś dwa kilometry przed Suchaczem, nocą, pośród wirujących płatków śniegu, na zagubionym skrzyżowaniu czekały na umordowanych, zmarzniętych "Włóczybutów" dwie postacie.
Jak dwa dobre duchy trzymały w rękach, w kartonie jeszcze dymiącą, ogromną pizzę.
Druh patrzył z niedowierzaniem na "Mariannę" i "Kwatermistrza".
Na takie numery stać tylko najlepszych z najlepszych, a jest ich w naszej sekcji coraz więcej.
Obolali, ale w dobrych nastrojach dotarliśmy do ukochanej szkoły.
"Święty" padł jak ścięty. Druh odegrał jemu na pianinie marsza pogrzebowego, a potem poprowadził teleturniej "Jaka to melodia".
Około północy wszystkie "Włóczybuty" spały jak niemowlaki.
zień III - (20 listopada 2005r.)
"Haribo" taktycznie zrezygnował z ostatnich 26 kilometrów.
Zabrał, co okazało się dla niektórych zbawienne, kilka plecaków.
Aura była tego dnia najgorsza w tej wędrówce.
Zimno, wilgotno i ciągłe opady mokrego śniegu.
Jednakże wszyscy byliśmy w miarę wypoczęci i do przejścia, zaplanowanych 102 kilometrów, został najmniejszy odcinek.
Na godzinę 10.00 powinniśmy byli dotrzeć do Łęcza, bowiem mogli tam dojechać studenci, którzy zaplanowali sobie niedzielny spacerek.
Dojechały 4 osoby. Ruszyliśmy z Łęcza do Próchnika, potem przez bajecznie ośnieżony kompleks leśny "Pięknolas", do Jagodnika.
Dalej szosą do głównej drogi, prowadzącej z Elbląga do Braniewa i nią do naszego grodu.
Tempo marszu było spokojne. Angelika kuśtykała raczej z przodu, a stawkę zamykał idący w miejscu "Idol".
Wszyscy byliśmy pewni, że dotrzemy do miejsca, z którego ta przygoda się zaczęła.
Około godziny 16-tej weszliśmy do naszej budy przy Grunwaldzkiej. Było nas 13 osób.
Całą trasę przeszło 9 osób: "Kobra", Karolina, Angelika, "Marynarz", "Święty", "Idol", Michał, "Gwóźdź" i druh.