Włóczyska - Elbląg - "Pióropusznikowy Jar"13.12.2008r.

ysiedliśmy we wsi Włóczyska. Oczywiście sprawdziliśmy zaopatrzenie tamtejszego supermarketu. Sprzedawczyni wpuszczała nas tylko po trzy osoby. Uwielbiamy takie sklepy. Jest w nich wszystko co jest potrzebne, takim jak my łazikom. Pogoda była taka sobie. Bardzo wilgotno i zimno. Na szczęście nie padało. Kolumnę marszową zamykał mocno kulejący, podpierający się na historycznej lasce - druh. Doznał kontuzji nogi poprzedniego dnia na meczu piłki nożnej, grając w drużynie nauczycieli akademickich przeciwko studentom. Marszruta była bardzo urozmaicona. Szliśmy dnem jaru wzdłuż strumienia o nazwie Lisi Jar. Podmokły teren pełen niespodzianek i przepraw. Co chwilę, ze względu na druha, szukaliśmy jak najbardziej płaskich odcinków terenu, przeprawialiśmy się z jednego brzegu na drugi. W końcu po godzinnej wędrówce druh wypatrzył w miarę suchą gałąź, nadającą się na rozpałkę ogniska. Po niedługim czasie płonął ogień a ognisko pełne było bananów z czekoladą, owiniętych w aluminiową folię. Potem wyżerka i dalej w drogę. Główną, niespodziewaną atrakcją rajdu była jednak przygoda Małgosi, od razu nazwaną przez druha - "Buciarą". Otóż ta uśmiechnięta dziewczyna wlazła w błoto tak skutecznie, że wyszła z niego bez butów. "Spetznaz" z "Gwoździem" długo musieli rozgrzebywać błotnistą maź, żeby wyłowić z niej zupełnie zmienione obuwie. Skarpety całe w błocie, buty po delikatnym umyciu mokre, ale uśmiech nie znikał z twarzy "Buciary". Twarde "babsko" i pełne pogody, chociaż to jej pierwszy rajd. Potem drogę przebiegło nam kilka dzików. "Gwoździu" szukał rękawiczki, druh opowiadał kawały i tak doszliśmy do Zajączkowa. Część pojechała autobusem, po druha przyjechała żona i zabrali się z nimi "Haribo", "Kwatermistrz" i "Marynarz". Reszta wróciła 20-tką z Milejewa.