"Jajecznicada IX" 11.12.2010r.



d rana sypał śnieg i dął wiatr. Iście bieszczadzka pogoda. Te "Włóczybuty", które były na chociażby jednym zimowym obozie w Wołosatem, idąc po białych drogach, lasach i polach Wysoczyzny, doskonale pamiętają ten górski, niepowtarzalny klimat. Już za półtora miesiąca, po raz XIV, wyjeżdżamy w ukochane Bieszczady.
Tymczasem z Milejewa do wsi Ogrodniki, a potem do leśnego parkingu ze smokami nad Jeziorem Martwym, podążaliśmy chroniąc twarz przed uderzeniami szorstkiego śniegu i porywistego wichru. Mijając gospodarstwa podziwialiśmy długie sople. Ludzi jak na lekarstwo. Wszyscy w ciepłych domach popijali herbatę i ani myśleli wystawiać nosa na dwór. A my "Włóczybuty" jak zwykle go and go ... Gdy zeszliśmy z drogi asfaltowej pokrytej zmielonym śniegiem, rozpostarła się przed nami śnieżna, nieprzetarta kraina. Mimo woli utworzył się długi rząd, na czele którego dzielna Agnieszka brnąc w śniegu torowała drogę. Robiła to tak wdzięcznie i wytrwale, że starszyzna nadała jej po ognisku pseudonim- "Pług".
Idąc zachodnim brzegiem Jeziora Martwego, skrajem lasu, "Pan Andrzej" zauważył dwa, niewysokie, uschnięte świerki. Druh zadecydował, że starczy chrustu na ognisku i tam urządziliśmy popas. Toporek, maczeta i nóż szybko poradziły sobie z "kikutami" i już za kilka minut można było się ogrzać przy ognisku. "Asina" i Marta zajęły się krojeniem cebuli, reszta wyciągała słoiki z jajami z plecaków. Wkrótce na patelniach zaskwierczały krążki cebuli skąpane w oleju. Na jednej patelni przyrządziliśmy jajecznicę bezmięsną a na drugiej z kawałkami kiełbasy. "Frania" z druhem i "Asiną Idolową" czuwali nad smażącą się potrawą. Przyglądającym się ciekła ślinka, bowiem zapach dochodzącej do siebie jajecznicy był przedni. No i nastała chwila gdy "Asina" i druh zaczęli nakładać na bułki i chleb oczekiwane danie. Palce lizać! Do tego gorąca herbatka z termosu i zgłodniałym wędrowcom już nic do szczęścia nie było potrzebne.
Uczta trwała około godziny. Bez przerwy atakowani śniegiem i wiatrem zabraliśmy puste słoiki, zamaskowaliśmy ognisko i ruszyliśmy do Jagodnika. Wieś również jakby wymarła. Śnieg przestał padać i temperatura skoczyła w górę. Będzie chlapa. Przed godziną 14 -tą 11 grudnia 2010 roku dotarliśmy do szpitala wojewódzkiego. Tam umówiliśmy się na Leśną Wigilię, która już za tydzień.