Do "Kamienia Złotego Wina" i "Cmentarzyska Gigantów". 22.11.2014r.
a tym rajdzie druh nadał studentkom aż 3 pseudinimy. "Solidnie" na nie zapracowały, ale po kolei.
Znaleźliśmy w końcu dobry transport, który nas przewiózł do Kadyn.
Krótki postój ze zdjęciem przed Dębem Bażyńskiego pozwolił nam zaadoptować się do warunków pogodowych.
Nazwa tego drzewa zmieniała się w czasie jego ponad 700 letniego żywota kilkakrotnie.
Sto lat temu nazywany był "1000-letnim Dębem Niemiec".
Od 1898 r. zwany był "Dębem Królewskim", wówczas właścicielem majątku w Kadynach był ostatni cesarz niemiecki Wilhelm II.
Dąb cieszył się szacunkiem i na zlecenie Wilhelma wybudowano stróżówkę, w której umundurowany strażnik dbał o jego bezpieczeństwo.
Po II wojnie dąb nazywano "Dębem Kadyny", potem był "Dębem Odrodzenia Polski" by w końcu obrać imię lokalnego bohatera narodowego Jana Bażyńskiego,
dawnego właściciela Kadyn. Stwierdziliśmy, że jego obwód jest większy od dębu przy którym odpoczywaliśmy
na poprzednim rajdzie.
Po schodach weszliśmy na "Górę Klasztorną" a potem udało nam się odnaleźć, zaznaczone na niemieckich mapach, resztki dawnych studni.
Ze znalezieniem jednej z trzech kapliczek nie mieliśmy problemu.
Już z daleka czekała na nas na pobliskim wzniesieniu. Tam druh nadał Agnieszce pseudonim "Projektor".
Poświęciła szkolenie dla rajdu.
Doszliśmy do "Czarnej Drogi" a nią powędrowaliśmy do wejścia do "Jaru Złotego Wina".
Dno wąwozu nie było uciążliwe do marszu ale niewysokie pagórki, przed "Kamieniem Złotego Wina", dały "czadu" naszym nogom.
Obrośnięty zielonym mchem głaz doskonale odcinał się od otaczającego go zewsząd brązu.
Tu przyszedł czas na drugi pseudonim - "Merynos". To sprawa "Hariba", któremu włosy Kaśki skojarzyły się z tą nazwą.
Prawdziwym wyzwaniem było wejście na górę, na której znajduje się miejsce zwane "Cmentarzyskiem Gigantów" od grupy niewielkich głazów.
Najpierw od "Kamienia Złotego Wina" zeszliśmy na dno wąwozu - tam błotną kąpiel zaliczyła "Merynos"-
i dopiero zaczęliśmy wspinaczkę.
Echo roznosiło po okolicy sapanie, biadolenie wspinających się "Włóczybutek".
Do "cmentarzyska" dotarliśmy w komplecie. Tam szef zarządził ognisko i dłuższy odpoczynek, tam też Idalia została "Pikawą".
Dlaczego?- spytajcie ją sami.
Trzeba dodać, że przez cały rajd "Haribo" szkolił dziewczęta w czytaniu mapy, orientowaniu się w terenie bowiem niektóre z nich
wyraziły chęć wzięcia udziału w zbliżających się nocnych "bielikach".
Po drodze do Łęcza weszliśmy jeszcze do ruin zabytkowego wiatraka. Szkoda, że niszczeje.
Pomimo ponurej pogody i zmęczenia humory nas nie opuszczały, a wizja kąpieli i ciepłego domu
dodawała sił. Z Łęcza ten sam autobus, którym jechaliśmy rano, dowiózł "Włóczybuty" do Elbląga.