Zimowisko w Bieszczadach. 11-19.02.2017r..




iedziela - 12.02.2017r.

Pociągiem dojechaliśmy do Zagórza, a później busem do Wołosatego z przystankiem w Biedronce, gdzie zrobiliśmy zakupy. Na miejscu w Wołosatem czekała na nas nasza kwatera. Przenieśliśmy do "Stajni" walizki i prowiant, wybraliśmy pokoje i rozgościliśmy się. W kuchni odbyło się zebranie. To 20 wyprawa w Bieszczady. Nasz przewodnik Druh rozdał nam śpiewniki. Na każdej okładce znajdowało się zdjęcie jego posiadacza ( były przygotowane indywidualnie). Otrzymaliśmy też pamiątkowe znaczki. Zjedliśmy szybki obiad, zebraliśmy się i ruszyliśmy na najwyższy szczyt bieszczadzkich gór - Tarnicę.
Niektórzy wyruszyli na wycieczkę trochę później. Każdy z nas szedł swoim tempem. Mogliśmy się rozkoszować świeżym powietrzem i pogodą. Ci co wyrwali do przodu, musieli potem czekać na szczycie, gdzie trochę wiało. Podczas zejścia z "Królowej Bieszczad" spotkaliśmy tych, co wyszli później. Kiedy schodziliśmy słońce chowało się za górami i przywitał nas mrok. Ostatni zeszli po ciemku.


Poniedziałek - 13.02.2017r.
Na kolejną wyprawę ruszyliśmy wynajętym busem do Wetliny. Stamtąd ruszyliśmy na przełęcz Orłowicza.
Jak zawsze każdy dopasował tempo do swoich możliwości. Rozciągnęliśmy się. Z Przełęczy każdy kierował się na Smerek , gdzie poczekaliśmy na ogon. Część z Druhem zapoznała się z grupką krakowskiej młodzieży. Powróciliśmy do Przełęczy i Połoniną Wetlińską przeszliśmy do schroniska "Chatka Puchatka". Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dół do Berehów. Zejście było momentami strome i śliskie. Większość postanowiła pozjeżdżać. W Berechach czekaliśmy na nasz transport.
Wracając do Wołosatego zabraliśmy dwie nasze uczestniczki, które zostały i wybrały się na spacer do Ustrzyk Górnych. Wieczorem były śpiewy. Przygrywał nam Druh Bielik.



Wtorek - 14.02.2017r.
Walentynki!
Rano czekała nas przyjemna niespodzianka. Część dziewczyn wystroiła kuchnię serduszkami.
Wynajętym busem dojechaliśmy do Mucznego, gdzie weszliśmy na szlak, którym dotarliśmy na Bukowe Berdo. Tam żeńska część "Wczybutów" ustawiła się do zdjęcia, a panowie zaśpiewali nam sto lat i otrzymaliśmy słodki upominek. To było miłe.
Po tej uroczystości ruszyliśmy w dalszą drogę. Rozciągnęliśmy się. Szliśmy mniejszymi grupkami. Po prawej widzieliśmy Szerokie Wierchy. Otaczały nas piękne widoki. W pewnym momencie zaczęło wiać. Nasze ślady zaczęły zanikać. Na Krzemieniu było znowu spokojnie, chociaż szlak prowadził ostro w dół.
Od Przełęczy Goprowców do wiaty, którą Druh nazwał "Chatką Rozmaryna" było płasko. Potem ruszyliśmy w górę na "Siodło". Znowu nasze ślady ginęły w wietrze. ystarczyło tylko 30 metrów odstępu od siebie i już gubiliśmy szlak. Droga przez tamtejszy trawers była niebezpieczna. Osobiście poszłam górą i zeszłam z Szerokiego Wierchu do Przełęczy pod Tarnicą.
Wytrwalsi i chętni zaszli na Tarnicę. Do Wołosatego doprowadził nas niebieski szlak, ten sam co w niedzielę. Chętni zjeżdżali na tyłkach, albo jabłuszkach. Nieliczni widzieli niedźwiedzia polarnego, czyli kupkę śniegu na gałęziach w kształcie misia.
Wieczorem Druh został zaskoczony tortem. Jedliśmy ciasto, które popijaliśmy grzańcem. Udało nam się tego dnia podpuścić nową koleżankę, że druh nazywa się Bolesław Bielik.



Środa - 15.02.2017r.
Tego dnia wstaliśmy wcześniej, aby zdążyć na autobus do Bereżek. Stamtąd ruszyliśmy w las, gdzie czekały na nas oblodzone strumyki, które musieliśmy pokonać. Nie obeszło się bez małych kąpieli. Doszliśmy do schroniska "Koliba" na Przysłupie Caryńskim. Odpoczęliśmy i zjedliśmy drugie śniadanie.
Część jeszcze została w schronisku, a my z Druhem ruszyliśmy szlakiem na Połoninę Caryńską. Trzymaliśmy się razem. Pod sam koniec wspinaliśmy się w górę po prawie pionowej ścianie. Pod szczytem okazało się, że ci co wyruszyli później przeszli innymi śladami i wyprzedzili nas. Na szczycie wiało. Ja, Kasia i Weronika urządziliśmy sobie przy tym świetną zabawę. We wsi znajduje się "Zajazd pod Caryńską", gdzie odpoczęliśmy i raczyliśmy się wszelakim napitkiem, a zgłodniali przekąskami. Część wróciła autobusem, a część na piechotę. Druh wyszedł z jedną ekipą wcześniej, a my pozostali trochę później.
Każdego dnia wieczorem przygotowywaliśmy wspólnie, pod czujnym okiem Kasi, obiad na następpny dzień.



Czwartek - 16.02.2017r.
Po śniadaniu ruszyliśmy dobrze nam znanym (chociaż rozpoczęliśmy go w innym miejscu) szlakiem na Przełęcz pod Tarnicą, jak zwykle trochę rozciągając się. Chętni ostatni raz w tym roku zaliczyli szczyt. Trawersem zeszliśmy do Przełęczy Goprowców. Zrobiliśmy tam krótki postój. Druh pił wodę ściekającą z wiaty, co nas rozbawiło. Czekaliśmy na zdobywców najwyższej bieszczadzkiej góry.
Kolejnym trawersem, tym razem biegnącym po Krzemieniu dotarliśmy na wypłaszczenie, a następnie na Halicz. Tam znowu razem oddaliśmy się wspólnemu odpoczynkowi. Na górze trochę zawiewało.
Szliśmy Rozsypańcem, który był lekko oblodzony. Widzieliśmy stamtąd Tarnicę. Przed zejściem do Przełęczy Bukowskiej wspięliśmy się na skałki, aby rozkoszować się widokami. Po zejściu do wiaty i krótkiej przerwie Specu, Czaki i Idol zdjęli górną odzież i oddali się tradycyjnej kąpieli w śniegu. Dziewczęta przyglądały się im z wypiekami i z zazdrością. Potem w kilka osób poszliśmy na pas graniczny. Zrobiliśmy sobie parę zdjęć na granicy Polsko - Ukraińskiej. Znaleźliśmy też słupki, które przykrył śnieg. Polski był odkopany.
Na chwilę mogliśmy stanąć na Ukrainie. Agrafką wróciliśmy do Wołosatego.



Piątek - 17.02.2017
Mogliśmy pospać trochę dłużej. Pojechaliśmy na Przełęcz Wyżniańską, a stamtąd przeszliśmy do schroniska pod Rawkami, gdzie tradycji stało się za dość. W tym roku trójka ( same panie) nowych Włóczybutów została ochrzczona w Bieszczadach . Druh przygotował przy dybach miejsce kaźni, aby było im wygodniej. Każda z dziewczyn położyła się tam, została zakuta w dyby i natarta przez doświadczonych kolegów i koleżanki. Jedynie marynarz trzymał się na uboczu i nie brał udziału w zabawie.
Ochrzczone ogarnęły się i ruszyliśmy przed siebie na szlak. Weszliśmy na Małą Rawkę, aby po krótkim odpoczynku i krótkim marszu podbić Wielką Rawkę. Agnieszka spięła się prawie po pionowej ścianie, a my obeszliśmy garb dokoła.
Specu i Marysia poszli na Kremenaros, a my ruszyliśmy w dół. Marynarz zjeżdżał na jabłuszku, część na tyłkach. Szliśmy wszyscy razem jak zawsze z uśmiechem na ustach. Odpoczęliśmy chwilę w wiacie. Szlakiem doszliśmy do parkingu, a stamtąd ostatni etap do Ustrzyk Górnych pokonaliśmy asfaltem.
Zajrzeliśmy do "Zajazdu pod Caryńską", gdzie kolejny raz rozkoszowaliśmy się ciepłymi trunkami.
Druh, pan Andrzej, Idol, Marynarz i ja wracaliśmy piechotą do Wołosatego. Aby urozmaicić sobie drogę, założyliśmy się ile minie nas pojazdów do tablicy z napisem Wołosate. Różnica miała wyznaczać ilość przysiadów, które wykonamy. Druh obstawił 20, Marynarz 18, Idol 15, pan Andrzej 7, ja 6. Minęło nas 19. Zabawnie było oglądać zdenerwowanego Idola, gdy jego liczba została przekroczona. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak wysokiego wyniku. Zgodnie z umową na podjeździe przed bramą naszej kwatery zrobiliśmy przysiady.
Wieczorem odbyło się pożegnanie. Stół uginał się od słodyczy i sałatki owocowej. Druh podziękował Kasi za kucharzenie wręczając jej pamiątkowy kubek do grzanego piwa. Zagraliśmy w "Tajniaków" i kalambury.
Wytrwali siedzieli do późnych godzin nocnych. Zabawa była świetna, szkoda że to był koniec.



Dziekuję Żanie, która tak jak w ubiegłym roku w swoim dziennikarskim stylu, rzeczowo i bez uczuć, w wielkim skrócie opisała to, co działo się w głębokich śniegach na kresach Polski. No i dobrze, bo pióro nie opisze i nie wyrazi zawiązanych nowych przyjaźni i wrażeń, które każdy miał i zachował w swoim sercu.