"Odliczanka XIV" Piaski - Mikoszewo. 10.06.2017r.





a tej "Odliczance" "Włóczybuty" się odliczały, doliczały, odliczały i doliczały. Może to wydaje się skomplikowane, ale tak było.
W Piaskach, po wcześniejszym rozstawieniu w różnych miejscowosciach samochodów, wysiedliśmy z autobusu około godziny 10.00. Kilka minut zabawiliśmy w sklepie i ruszyliśmy w kierunku granicy z Rosją. To około 4 kilometrów. Stamtąd rozpoczęła się walka ze swoimi słabościami. Cała nasza 12 maszerując wzdłuż granicznego płotu dotarła do plaży wejściem nr 1. Do końca wędrówki pozostało nam jeszcze 89 białych tabliczek z czarnymi numerami - ponad 50 kilometrów.
Na początku szliśmy plażą, ale tylko do 2 wejścia. Piasek był za miękki, ciężko się po nim szło i trochę wiało.
Do Krynicy Morskiej szliśmy więc nowo zrobioną, utwardzoną drogą. Świetna trasa dla rowerów. Szlismy raźno i było wesoło. Twarda nawierzchnia robiła jednak swoje. Niektórym piechurom zaczęły doskwierać bóle w nogach i pojawiły się pierwsze obtarcia. Do Krynicy doszliśmy w komplecie. Tam w rybnej karczmie zatrzymalismy się na lody i kawę. Pomimo około godzinnego odpoczynku nasza ekipa zmniejszyła się o połowę. "Odliczyło" się 6 osób.
Marsz plażą nie wchodził w grę. Wynajdowaliśmy więc wąskie ścieżki i dróżki ciągnące się wzdłuż morza tuż za wydmami. Było to dobre rozwiązanie, ale jak się później okazało krętość trasy i pofałdowanie terenu wydłużało nasżą drogę do celu.
W Kątach Rybackich kolejny obiadowy postój. Te dłuższe odpoczynki były zbawienne.
Tu doliczył się do nas "Kwatermistrz". Czekał wraz ze swoimi rodzicami. Była nas więc siódemka: Pani Agnieszka, Kaśka, Pan Andrzej, "Gwóźdż", "Idol", druh no i Marian.
Po niedługim czasie "doliczył" się "Spetzu" z "Marianną". Przybyli chociaż na godzinę, żeby być z nami. W okolicy Stegny "odliczyli" się razem z "Gwoździem", który musiał wracać do rodziny.
Pozostała nas szóstka. W końcu stan naszej ekipy zmalał do pięciu "Włóczybutów". Z powodu kontuzji musiała z dalszej wędrówki zrezygnować Kasia. Była dzielna a tak już niedaleko pozostało do ujścia Wisły.
Te ostatnie kilometry pokonywaliśmy plażą w półmroku, bowiem co jakiś czas zza chmur wyglądał okrągły księżyc. Do celu doszliśmy około godziny pierwszej w nocy. To już niedziela. Byliśmy zmęczeni. Po krótkim spacerze po falochronie i obserwacji pływających bobrów druh zarządził dłuższy odpoczynek. W planie było ognisko ale ze względu na pobliski rezerwat przyrody zrezygnowaliśmy z ciepłych płomieni. Wszyscy wytrząsnęli ze swoich plecaków zapasy żywności. Pojawiły się gruszki, banany, pomarańcza, ciastka i czekolady. Szef to wszystko podzielił i przy akompaniamencie budzących się ptaków wyczerpani wędrowcy powoli napełniali swoje żołądki.
Do celu doszła Pani Agnieszka - ogromne brawa, Pan Andrzej, "Idol", "Kwtermistrz" i druh. Pozostało już tylko "Włóczybutom" wrócić się około półtora kilometra plażą i skręcić do Mikoszewa. Tam czekały wcześniej podstawione samochody, które po chwili odjechały z "pogromcami" Mierzei Wislanej do Elbląga