"Pióropusznikowy Jar" - 17.11.2018r.
o jeden z najdzikszych i najładniejszych jarów na Wysoczyźnie.
Szczególnie pięknie wygląda w słonecznym świetle.
Taką pogodę miały "Włoczybuty", gdy wysiadły z autobusu w Pogrodziu.
Na drzewach, krzakach i trawach widać było białą warstwę szronu a z ust wydobywały się kłęby pary.
Do wsi Rychnowy oprócz drogi asfaltowej, prowadziła jeszcze druga, zapomniana.
Ledwie widoczna biegła skrajem pola, potem wyraźniejsza w lesie.
Tędy właśnie poszli wędrowcy.
Przenikające między drzewami grube, słoneczne promienie doprowadziły turystów do Rychnów.
Tam powspominali 300 rajd i 300 pierogów przygotowanych na tę okazję przez panie zajmujące się wiejską świetlicą.
Dalej trasa prowadziła na wschód. Początkowo droga była piaszczysta, dobrze wyjeżdżona ale po kilkuset metrach druh skręcił w kierunku jaru.
Jeszcze przed celem szef sekcji zlitował się nad zgłodniałymi "Włóczybutami" i zarządził postój na ognisko.
Zapłonął ogień i zaskwierczały kiełbaski.
Najtrudniejsze było zejście na dno jaru. "Spetznaz" szukał "najłatwiejszej" drogi i nieźle mu to wychodziło.
Już na stoku wąwozu promienie słoneczne podkreślały wyjątkowość tego miejsca.
Dnem "Pióropusznikowego Jaru" nie biegła żadna droga.
Było trochę zwierzęcych ścieżek ale i tak trzeba było kombinować, żeby powoli posuwać się wzdłuż Lisiego Potoku.
Pierwsze uśpione pióropuszniki strusie zauważyliśmy już po kilkunastu minutach wędrówki jarem.
Rzeczywiście różnią się od zwykłych paproci i warto tu powrócić, kiedy będą w pełnej krasie.
Za każdym zakrętem rzeczki pokazywał nam się piękny pejzaż.
Malownicze zakola, skarpy, oczka wodne były celem komórkowych aparatów.
Po około dwugodzinnym marszu, kilku przeprawach doszliśmy do miejsca, w którym musieliśmy pożegnać się z "Pióropusznikowym Jarem".
Weszliśmy na skraj wąwozu i polami dotarliśmy do asfaltowej drogi z drugiej strony Rychnów.
Autobus mieliśmy za godzinę z Huty Żuławskiej, więc nieśpiesznie szliśmy podziwiając otoczenie i pasące się konie.
No cóż, trzeba na koniec dodać, że rajd rozpoczęła z nami mała Matylda z tatusiem "Sobotą", naszym absolwentem. Niestety z braku czasu musieli się
wycofać, ale i za te krótkie towarzystwo im dziekujemy.