"Wielki Kamień" 16.11.2019r.




a rajdzie pojawiło się po raz pierwszy najmłodsze "Włóczybuczątko" - Alicja, wspaniałe dzieło Marysi i "Spetza". Pomimo chłodu, dzielni rodzice w towarzystwie innych "Włóczybutów" pchali wózek z córeczką dotąd, dokąd się dało. Potem trudności terenowe zmusiły ich do odwrotu. Obiecali jednak, że pojawią się wktótce znowu w komplecie.
Przyjazny teren skończył się na skraju lasu, przed stromym zejściem do wąwozu. Grupa rozpierzchła się na stoku. Schodząc w dół nad strumień, każdy szukał bezpiecznej dla siebie drogi. Na dole jeszcze przeprawa przez Kamienicę i wszyscy spotkaliśmy się przy dużym paśniku.
Dalej marszruta wiodła pod prąd, wzdłuż strumienia. Tu dla niektórych zaczęły się "schody". Trzeba dużej wprawy, bystrego wzroku, żeby uniknąć stworzonych i ukrytych przez naturę przeszkód. Przodem szedł doświadczony Jarek, który sprawnie wypatrywał najdogodniejszego terenu dla stóp. Mimo tego nie obyło się bez niespodzianek. Kornelia zboczyła nieco z drogi i wpadła po łydki w ukrytą pod liśćmi błotnistą maź. Pomoc nadeszła natychmiast, ale ważniejsze było chyba zdobyte doświadczenie, które zdobyła amatorka błotnych zabiegów.
Tyły zabezpieczali "Pan Andrzej" i "Haribo". Pomagali, doradzali i kierowali na właściwe ścieżki niedoświadczone "Włóczybuty". To nie jest takie proste dla tych, którzy nigdy w życiu nie szli błotnistym dnem dużego jaru lub po innym nieznanym, naturalnym terenie.
Po pokonaniu wielu powalonych drzew, po kilkukrotnych przeprawach przez rzeczkę dotarliśmy do "Wielkiego Kamienia". To jeden z wielu głazów, nieożywionych pomników przyrody strzeżących porządku na Wysoczyźnie Elbląskiej. Ten trzyma wartę na dnie "Próchnickiego Jaru".
Krótki odpoczynek, kilka zdjęć i ostro pod górę. No, tu było ciężko. Dopiero po kilkunastu minutach komplet włóczęgów znalazł się na szczycie, na polance gdzie wkrótce zamigotało wesołym płomieniem ognisko. Wędrowcy z plecaków wyjmowali kiełbaski, pieczywo, termosy z herbatą a "Pan Andrzej" tradycyjnie duży połeć parzonego boczku. Wokół rozeszla się przyjemna woń pieczonych kiełbasek i boczku. Po posiłku "Włóczybuty" ruszyły w dalszą drogę. Pozostało około półtora kilometra do Próchnika i pół godziny do odjazdu autobusu. Zdążylismy na czas. Krótki, ale urozmaicony rajd dobiegał końca. Niektórzy rozmyślali już o najcięższej próbie charakteru, siły i wytrwałości, która miała nastąpić na następnym spotkaniu - XL nocnych "Bielikowych Harcach Orientacyjnych". Jak to przeżyć?