Bieszczady - Wołosate 12 - 20.02.2003


Bieszczady, góry mych marzeń i snów,
Bieszczady niezapomniane,
Bieszczady, ja do was wrócę znów,
O góry me ukochane.

Wejdę na Rawkę i Halicz,
Namiot w Berehach rozbiję,
Zjem na śniadanie borówek,
Wodą ze źródła popiję.
Potem rozpalę ognisko,
Wszyscy siądziemy dokoła,
I wnet popłynie piosenka,
Nasza studencka wesoła.


zy możecie sobie wyobrazić studentów, wstających codziennie o 430 rano tylko po to, żeby przygotować śniadanie dla 26 osób?

Czy możecie sobie wyobrazić studentki, na co dzień chodzące w butach na obcasach, z pomalowanymi paznokciami, które wspinają się z niezrozumiałym uporem w mrozie, w śniegu, z zamieci na bieszczadzkie szczyty?

Czy możecie sobie wyobrazić młodych mężczyzn bezinteresownie pokonujących w 2 godziny 12 kilometrów z wypchanymi prowiantem dla grupy plecakami?

Czy możecie sobie wyobrazić 26 osób, które przez 6 dni nie używały telefonu komórkowego i przeżyły?

Czy możecie sobie wyobrazić studentkę lub studenta, który pokonuje w kilkunastostopniowym mrozie, pieszo 12 kilometrów tylko po to, żeby wrzucić do skrzynki pocztówkę?

Czy możecie sobie wyobrazić studenta, który w swoim małym mieszkaniu przez 3 godziny od 23-ciej do 2-giej w nocy gości 20 osobową grupę bądź, co bądź obcych ludzi, w dodatku obładowanych plecakami, siatkami i torbami?

Czy możecie sobie wyobrazić 26 osobową grupę studentów z różnych kierunków, którzy przez 8 dni są dla siebie uprzejmi, używają na każdym kroku podstawowych zwrotów grzecznościowych, nie są wulgarni i pomagają sobie?

Czy możecie sobie wyobrazić, że w każdym z nas jest o wiele więcej dobra niż zła, więcej chęci niesienia pomocy niż obojętności, więcej przyjaźni niż wrogości?

To tylko specyficzna teraźniejszość, skomputeryzowana rzeczywistość oraz przez nas samych wyhodowane lenistwo i wygoda powodują, że te wszystkie wartości, tak dla nas naturalne, są zaniedbane lub zapomniane. Trzeba przenieść się w trochę inne warunki, gdzie brak wygody, gdzie istnieje wysiłek fizyczny, gdzie istnieje potrzeba podjęcia samodzielnej decyzji i zorganizowania czegokolwiek, gdzie trzeba pomyśleć o grupie i żyć w grupie, gdzie na codzienną egzystencję można popatrzeć z boku. Nigdy nie miałem wątpliwości, zawsze wiedziałem, że studenci to fajna wiara. Dlatego z prawdziwą przyjemnością przeżyłem z nimi te kilka dni w zasypanych śniegiem, mroźnych, szczególnie pięknych zimą, tworzących niesamowitą atmosferę BIESZCZDACH. Na tegoroczny (już szósty) zimowy wyjazd z Bieszczady pojechało 26 osób. Najliczniej reprezentowany był IPJ 12 studentek i jeden student. Popularne "KREDKI" reprezentowane były przez studentki: Bożenę, Mirellę, Martę, Agnieszkę, Monikę, Izę, Kamilę, NieKamilę, Ewę, Karolinę i studenta Adriana. Z IPJ były jeszcze dwie dziewczyny studiujące język angielski - "JĘZORY": Ewa i Maciejka. Instytut Ekonomiczny - "KALKULATORY" reprezentowały dziewczyny: Justyna, Małgorzata, Monika i Marlena oraz młodzieńcy: Przemek i Kuba. Z "DYNAMOMETRÓW" - Instytut Politechniczny, pojechali sami mężczyźni: Krzysiek, Mariusz i Wojtek. Skład grupy uzupełniał marynarz Darek (były "DYNAMOMETR"), Marta z Liceum Muzycznego, Robert - absolwent PWSZ ("JĘZOR") oraz szef grupy - druh. Szkoda, że nie było żadnego reprezentanta z IIS - "CYBORGÓW".

ATMOSFERA:
Najistotniejszym elementem całej wyprawy była wspaniała atmosfera. Już na początku wyjazdu w Malborku, w którym mieliśmy przesiadkę, jeden "DYNAMOMETR" zaprosił całą ekipę do swojego mieszkania i nie musieliśmy (dzięki niemu) przez trzy godziny, do drugiej w nocy, czekać na zimnym dworcu. Poupychani jak śledzie w małym pokoju przyglądaliśmy się sobie bacznie, żartując i zajadając ufundowane przez gospodarza ciastka. Takie "posiedzenia" w Wołosatem były wplecione w codzienny pejzaż zimowiska. Gra w "Osła", drużynowe rozgrywki w "Finito", Mafia, gry karciane (Remik, Makao, Tysiąc, pasjanse), dyskoteka w barze "Pod Tarnicą", kulig i przede wszystkim szalona ostatnia noc wypełniona śpiewem i mnóstwem gier towarzyskich zbliżały nas do siebie dając jednocześnie relaks i odpoczynek po wyczerpujących dla niektórych wyprawach. To wszystko oraz rewelacyjny, końcowy występ utworzonego męskiego zespołu wokalnego "Wołosaci i Wąsaci", wytworzyło wspaniałą atmosferę, podszytą krytymi łzami, czymś, co przepełnia serca i powoduje obietnicę ponownego wyjazdu w Bieszczady za rok. Czy zostaną dotrzymane? Nie wiem. Jedna, - moja na pewno.

OBOWIĄZKI:
Właściwie ich nie było, poza oczywiście takimi, które wynikały z potrzeby higienicznego trybu życia (mycie się, jedzenie itd.) oraz takimi, które były nieodzowne dla prawidłowego funkcjonowania grupy. Każdy nakładał je na siebie sam. Nie musiałem ani razu ingerować. Jakoś tak wyszło, że kucharzyli, i to już od bardzo wczesnych godzin chłopacy. Przygotowywanie wspólnych śniadań i kolacji trwało moment. Pomagał, kto chciał i w kuchni było zawsze tłoczno. Najbliższy sklep spożywczy znajdował się w Ustrzykach Górnych (6 km od Wołosatego). Gdy zabrakło prowiantu, uzupełnili go o świcie studenci. Szli pieszo i to w takim tempie, że o godzinie 9-tej, zanim dziewczęta wstały z "wyrek", śniadanie czekało na stole. Większość z naszej ekipy była po raz pierwszy na wyprawie i muszę przyznać, że znakomicie przystosowali się do bądź, co bądź, innych warunków bytowania, a brak jakichkolwiek konfliktów w grupie świadczył o dużej kulturze, tolerancji i otwartości uczestników wyprawy.

WĘDRÓWKI:
Były cztery. Pierwszego dnia zdobyliśmy wszyscy królową Bieszczad - Tarnicę (1347 m.n.p.m.). Spory wysiłek wynagrodziła nam słoneczna pogoda i piękna widoczność. Ogrom rozpościerającej się przed nami przestrzeni zapierał dech w piersiach. Wszyscy to odczuli, ale nie od razu. Nawyk mieszczuchów zakazał niektórym najpierw sięgnąć do kieszeni po telefon komórkowy. Efekt był jeden. Prawie całkowity brak zasięgu. Potem przyszło otrzeźwienie i dopiero wtedy dały znać o sobie ośrodki w mózgu odpowiadające za wrażenia estetyczne i duchowe. Druga wędrówka wiodła na Wielką Rawkę (1307 m.n.p.m.). Pogoda radykalnie się zmieniła. Opady śniegu, mgła, a na szczycie silny wiatr. Tam zawsze wieje. 10 osób zostało w schronisku odpoczywając po zdobyciu Królowej. Na wyprawę wyruszyło nas 16. Na szczyt weszło 15, a całą zaplanowaną trasę pokonało 9 osób. Dotarliśmy na Kremenaros, górę gdzie spotykają się trzy granice: polska, ukraińska i słowacka. Szczytami szliśmy po omacku. Po drodze lodowatymi palcami zjedliśmy wędzoną rybę i dotarliśmy do schroniska pod Rawkami. Stamtąd jeszcze tylko 14 kilometrów drogą i około 20-tej byliśmy w Wołosatem. W niedzielę zaatakowaliśmy Połoninę Caryńską (1297 m.n.p.m.). Piętnaście osób szło w pięknym słońcu i niedużym mrozie. Znów wspaniałe widoki i próba ułożenia na śniegu (z nas samych) nazwy naszej uczelni. Wyprawa raczej łatwa i krótka. W pamięci pozostaną nam potężne ośnieżone świerki i śnieżnobiałe połoniny, na których zapadaliśmy się po pas w śniegu. Ostatnia wędrówka miała nas zaprowadzić tylko do Rozsypańca (1262 m.n.p.m.). Była jednak tak wspaniała pogoda, że dziewczęta rzuciły pomysł, aby iść dalej. Z 24 osób na najdłuższą wędrówkę zdecydowała się 16. Pozostali wrócili do Wołosatego. Zdobyliśmy Halicz (1333 m.n.p.m.), Krzemień (1335 m.n.p.m.) i po raz ostatni otarliśmy się o Tarnicę. Najciekawszy opis i najlepsze zdjęcia nie oddadzą tego, co widzieliśmy i przeżyliśmy. Nie będę się nad tym rozwodził. W schronisku pojawiliśmy się po godzinie 20-tej. Wielu młodych ludzi uważa za bezsensowne i głupie brniecie w głębokim śniegu, pod górę, w mrozie, w wichurze, gdy ma się w mieście, w domu wszystko, czego dusza zapragnie - ciepło, samochód, komputer, dobre jedzenie, telewizor i wygodną rozrywkę. Jestem pewien, że studentki i studenci po tegorocznych przeżyciach w Bieszczadach zrozumieli, iż w tym pozornym dla innych bezsensie można znaleźć głęboki sens i sposób na odrodzenie, odnalezienie się w obecnej rzeczywistości.

DRUH