Tolkmicko - Frombork 24-25.01.2004
Bananowy azymut 80o
asze morale podczas nocnego azymutu zmieniało się biegunowo. Tylko ciemna noc, księżyc cienki jak zużyty sierp i dwunastostopniowy mróz były świadkami wewnętrznej walki 25 wędrowców.
W Tolkmicku, tuż przy cmentarzu, druh oddał los całej grupy w ręce dwóch ochotników, krótko instruując ich o skuteczności busoli w marszach na "szagę". Przewodnicy ruszyli z kopyta w ciemność pełną śniegu. Sznur studenckiej braci podążył za nimi potulnie i ufnie jak kaczęta za matką. Azymut wiódł pofałdowanymi polami zaminowanymi ciernistymi kępami krzaków. Z tyłu, w dole za "Włóczybutami" pozostało rozświetlone Tolkmicko, a za miastem ciemny, choć zamarznięty Zalew Wiślany.
Na skraju lasu był pierwszy postój, a po nim stromy zjazd w głąb kniei. Było dużo śmiechu i zabawy. Sposób wchodzenia i wychodzenia do i z kolejnych jarów był zupełnie dowolny. Suchy i sypki śnieg zachęcał nas do zimowego szaleństwa. I tak bez przerwy gramoliliśmy się w górę i w dół.
Gdzieś, w bliżej nie określonym miejscu, na środku leśnego duktu zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę. Przy ogromnym ognisku w ruch poszły nasze szczęki rozdrabniając wyciągnięte z plecaków zamarznięte kanapki, ciastka i inne smakołyki.
Druh analizując przebytą już drogę doszedł do wniosku, że "busolarze" rozszerzyli nieco kąt zawarty między północą a kierunkiem naszego marszu. Dalej musieliśmy iść nowym azymutem, prowadzącym niemal dokładnie na północ. Celem były tory kolejowe, które osiągnęliśmy po godzinnym marszu. Teraz można było dokładnie określić miejsce, w którym znajdowała się nasza grupa. Okazało się, że do Fromborka pozostało jeszcze około pięć kilometrów, a najkrótszą drogą były tory. Właśnie ją wybrał druh. Ten odcinek rajdu był naprawdę zabójczy. Zapadające się w śniegu pokrywającym podkłady kolejowe nogi, wyczerpały studentów zupełnie. Każdy idąc jak automat, marzył już tylko o ciepłym pomieszczeniu i wygodnym posłaniu.
Po prawie sześciu godzinnym marszu, licząc od wyjścia z Tolkmicka, dotarliśmy do harcerskiej bazy we Fromborku. W pomieszczeniu, w którym nocowaliśmy tliło się i syczało w kominku mokre drewno. Temperatura była na pewno dodatnia, ale wielu "Włóczybutom", nie przywykłym do takich warunków, było chłodno. Elektryczne czajniki poszły w ruch i wkrótce popijaliśmy gorącą herbatę. Hitem rajdu były banany z czekoladą, pieczone w kominku.
Około godziny pierwszej w nocy, 25 stycznia 2004 roku, pierwsi studenci zagrzebani w swoich śpiworach i nakryci kilkoma kocami oddali się w objęcia Orfeusza. Spaliśmy na materacach ciasno jak śledzie, słuchając przyjemnego dla ucha pochrapywania druha.
Rankiem wszystko działo się bardzo szybko. Coś na ząb, szybkie sprzątanie i jeszcze szybszy powrót busem do Elbląga.
Było ciężko, ale taka piękna zimowa noc i moc przeżyć pozostanie nam jako mocny argument naszej twardości i wytrzymałości podczas gawęd, kiedyś z wnukami.