Bieszczady - Wołosate 14-22.02.2004
nowu Bieszczady, znowu Wołosate, znowu Rawka i Tarnica! Czy Wam się to nie nudzi? Wielu tak mówi nie rozumiejąc magnetycznych właściwości niektórych poznanych wcześniej miejsc.
Ci, spośród studentów, którzy kolejny raz odwiedzili z naszą sekcją turystyczną Bieszczady zimą, pieczołowicie pilnują ukształtowanej przez kilka lat "tradycji". Ten sam pokój, to samo wyrko, te same dyżury w kuchni itd. Najważniejsza jest jednak atmosfera. Co roku wspaniała, taka jaką mogą stworzyć tylko studenci wraz z druhem. Ona jest jak opoka, jak magnez przyciągający niektórych młodych ludzi już po raz piąty w Beskidy Wschodnie.
Wołosate przywitało nas w tym roku prawdziwie zimową pogodą. Nie było słońca, ale ostry mróz i ogromne ilości śniegu zrobiły na nas spore wrażenie. Po siedemnastogodzinnym gnieżdżeniu się w przedziale i prawie dwugodzinnym przejeździe busem, bieszczadzki klimat był dla nas prawdziwym lekarstwem. Wieś wyglądała tak samo, jak w dniu wyjazdu rok temu. Nic się nie zmieniła. Cisza, cisza i zamglone góry.
Rozlokowanie się w schronisku zajęło nam niewiele czasu i już wkrótce starzy bywalcy, po zajęciu "zarezerwowanych" łóżek, zaglądali do starych kątów. Schorowany druh zdecydował się na niezwykłą kurację. Ubrał się ciepło, zażył polopirynę, wziął gitarę i zaczął brzdąkać. Nie minęło kilka minut a chorego otoczyli pozostali uczestnicy ekspedycji i rozpoczął się pierwszy wieczór z piosenką. Z druha kapało i kapało. Rano był jak nowo narodzony.
Do tradycji naszych wyjazdów należy przywitanie się najpierw z najwyższą górą Bieszczadów - Tarnicą. Tak też było i tym razem. Brnęliśmy w śniegu i niewiele widzieliśmy, ale szczyt był coraz bliżej. Na przełęczy krótki postój, zebranie się do kupy, łyk gorącej herbaty i do ataku. Silny wiatr i ostry mróz sprawiły, że zewnętrzna warstwa śniegu była twarda i bardzo śliska. Powoli, krok po kroku podążaliśmy do góry, aż ujrzeliśmy we mgle, na szczycie zarysy krzyża. Natura jak co roku ozdobiła krzyż śnieżną, niepowtarzalną sztukaterią. Były zdjęcia, pląsy a potem zejście, a właściwie zjazd na tyłku i bieg do schroniska.
Drugiego dnia było również pochmurno, ale niebo nie było już tak jednolite. Postanowiliśmy odwiedzić Połoninę Caryńską. Nad lasem, na skraju połoniny spotkaliśmy grupę goprowców i żołnierzy na nartach. Trochę im zazdrościliśmy desek. Przydałyby się. My jednak musieliśmy dalej iść z "trepa".
Na górze mocno wiało. Nie przeszkodziło nam to jednak w zorganizowaniu zawodów w zjeździe na kurtkach, na plecach. W obu seriach bezkonkurencyjnym okazał się Idol. W nagrodę za naszą inwencję kilka razy chmury rozstąpiły się ukazując niemrawe słońce. Należy koniecznie dodać, że tego dnia rano opuścił naszą grupę student ze Stanów Zjednoczonych - Nick. Spotkaliśmy go w pociągu w drodze, w Bieszczady. Jechał do Krakowa ale druh go zachęcił do wędrówek po górach. Zdobył z nami Tarnicę, mimo że nie był do tego rodzaju turystyki sprzętowo przygotowany. Okazał się bardzo sympatycznym, nieźle mówiącym po polsku dwudziestolatkiem.
Trzecia wędrówka wiodła na Połoninę Bukowską. Ciężki dzień. Monotonne podejście i mała widoczność. Jednak dla tych, którzy byli tu po raz pierwszy, niewątpliwą atrakcją było dojście do granicy z Ukrainą i wspólne zdjęcie przy słupku z naszym narodowym godłem. Zdołaliśmy się jeszcze wdrapać na jeden ze szczytów Rozsypańca. Wokół mleko i padający bez przerwy, od naszego przyjazdu, śnieg. Kilku zapaleńców chciało iść dalej, na Halicz, Krzemień i Tarnicę ale druh nakazał odwrót, czym się im srodze naraził. W drodze do Wołosatego przepychaliśmy zasypane śniegiem przepusty pod drogą.
Tłusty czwartek, czwartego dnia, spędziliśmy na szczycie Połoniny Wetlińskiej w Chatce Puchatka. Po ostrej wspinaczce, walcząc z łakomstwem, dotargaliśmy tam pączki i już po raz wtóry w historii wyjazdów zjedliśmy je w tym malowniczym miejscu. Czekała nas długa droga powrotna. Około szesnastu kilometrów zaśnieżoną drogą. Kilkoro z nas wybrało jednak inny wariant pnąc się w górę i przechodząc w zawiei całą Połoninę Caryńską.
Piątego dnia wyszło w końcu słońce. Wymarzona pogoda i wspaniałe widoki z Rawki. Biały śnieg kontrastował z mocno błękitnym niebem. Niespotykane na co dzień kształty krzewów i drzew. W oczach wszystkich zachwyt i chęć nasycenia się tym wszystkim. Pomimo przenikliwego zimna na szczycie, nie spieszyło się nam. Taka pogoda w Bieszczadach to dar z góry. Czemu tak późno? Żal, bo jutro wyjazd do domów. Z małej Rawki każdy mógł sprawdzić swoją sprawność motoryczną pokonując biegiem karkołomny odcinek do samego schroniska "Pod Rawkami". Tam zakuliśmy w dyby i natarliśmy tych spośród nas, którzy pierwszy raz byli w Bieszczadach. W doskonałych humorach wróciliśmy zamówionym busem do Wołosatego.
W ostatnim, jeszcze piękniejszym dniu, wzięliśmy udział w tubylczej imprezie - "Zjeździe na bele czym". W takiej małej mieścinie potrafią się fajnie bawić. Rodzajów pojazdów zakwalifikowanych do konkursu było kilkanaście. Nasi studenci też próbowali sił, poza konkurencją, rozwalając na części pierwsze pożyczony pojazd. Potem była grochówka, bigos, ciastka i słońce oświetlające otaczające nas z każdej strony nieskazitelnie białe szczyty.
To skrót tego co działo się na szlakach. Inne życie, równie bogate, toczyło się wieczorami, po wędrówkach, w schronisku. Najpierw każdy kombinował jak najszybciej wziąć prysznic. Potem wspólna kolacja, którą przygotowywały dziewczęta. Śniadania, można powiedzieć, że tradycyjnie, robili Robokop ze Świętym.
Późnym wieczorem spotykaliśmy się w kuchni na grach w mafię, finito lub odgadywaliśmy kalambury. Na pewno w pamięci wszystkich pozostanie wieczór z bluesem. Wszystkie śpiewane piosenki przerabialiśmy na bluesa co stworzyło jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Druh grał na gitarze, Longer na harmonijce a Hani walił w termosy. Pozostali falowali i śpiewali we wspomnianym już wyżej rytmie. Jedną z form spędzenia czasu były rozmowy przy grzańcu w pobliskim barze "Pod Tarnicą".
W ostatnią noc, przy zastawionych na słodko stołach, wszystkich rozbawił występ Marty, Longera, Kuby i Haniego. Poprzebierani za raperów, w dwóch ułożonych przez siebie piosenkach, w sposób humorystyczny podsumowali pobyt nas wszystkich w Bieszczadach.
Było naprawdę fantastycznie, zresztą jak co roku. Cóż, trzeba uzbroić się w cierpliwość i spokojnie czekać na następne zimowe spotkanie z Bieszczadami.