Nowe Monasterzysko - Elbląg - 06.11.2004





łotlandia

Niebo nad głowami, 6 listopada 2004 roku, przez cały czas było pogodne, ale pod nogami 45 wędrowców, przez prawie całą wędrówkę, chlupotała błotnista maź. Po poprzednim rajdzie "Włóczybuty" przywykły do takiego podłoża, więc nie robiło to na nich specjalnego wrażenia. Tylko "Gwóźdź" i "Specnaz" szaleli ze szczęścia. Nie było po drodze przeszkody wodnej lub błotnej, której by nie "sądowali". Nawet Ania, o nowej ksywie "Sonda", patrzyła na nich zazdrosnym okiem.
Wyruszyliśmy o godzinie 9.15 ze wsi Nowe Monasterzyska, do której przywiózł nas autobus. Polną drogą, mijając gospodarstwa agroturystyczne, dotarliśmy do Zastawna. Już z daleka zwrócił naszą uwagę swoim pięknem i prostotą, zbudowany z czerwonej cegły nieduży, gotycki kościółek. Polonistka Kamila, świeżo nazwana przez "Haribo""Bajarką" próbowała znaleźć w przewodniku jakieś wiadomości o tej wsi, ale bez skutku.
Dalej trasa wiodła polami. Pokonując liczne, podłączone jeszcze pastuchy, doszliśmy do skraju niedużego, podmokłego kompleksu leśnego. Tam trzeba było wykazać się niezwykłą sprawnością ruchową, żeby nie podzielić losu naszego kamerzysty Marcina. Po pięknym poślizgu prawą, górną kończynę miał do łokcia w błocie.
Tuż przed osadą o nazwie Zalesie, natknęliśmy się na mały, już nieco zniszczony pomnik. Przedstawiał on żołnierza z bronią i tulące się do jego nóg dziecko. Zaintrygowani tym odkryciem postanowiliśmy, że musimy po powrocie dowiedzieć się czegoś bliższego o tej rzeźbie.
Z Zalesia do Rogowa są tylko trzy kilometry. Błotną drogę, zaminowaną pastuchami i nie tylko nimi, strzeżone przez dorodne byki pola, pokonaliśmy w krótkim czasie. W Rogowie musieliśmy poczekać na "aliantki"- anglistki, które opieszale, cały czas się śmiejąc ubezpieczały nasze tyły. W tej małej wiosce, leżącej w linii prostej od Elbląga- 10 kilometrów, przeżyliśmy szok. W czasie postoju nadjechała prowadzona przez kobietę furmanka. Rzadki to już widok. Koń, drewniany wóz i córka obok matki. Ten wiejski widok wzbudził w nas sentyment do minionej epoki i pasował do wyglądu otaczających nas zagród. Zastanowiły nas jednak plastikowe kanistry na furze. Druh zrobił wywiad i co się okazało ?A to, że od trzech lat ta kobieta dowozi z Pomorskiej Wsi wodę do Rogowa, bo ta w tutejszych studniach jest niezdatna do picia. Czy my naprawdę jesteśmy już w Unii?
Celem wyprawy były grodziska pruskie znajdujące się w okolicach wsi Weklice. Po karkołomnych zejściach i stromych, męczących podejściach znaleźliśmy się na jednym z nich. Widoczne wały i miejsca po bramach oraz krótki rys historyczny przedstawiony przez "Bajarkę", cofnęły nas na moment do tamtych czasów. Trudno sobie wyobrazić, że na tym wysokim, niedostępnym wzniesieniu, otoczonym z trzech stron głębokimi jarami, tętniło kiedyś życie.
Ognisko, śpiew przy gitarze i woń pieczonych kiełbasek zmusiły nas do powrotu, do rzeczywistości. Odpoczywaliśmy długo, bowiem przebijające przez drzewa silne promienie słoneczne, zmęczenie i atmosfera miejsca rozleniwiły nasze ciała. Druh przerwał tę sielankę i po dokładnym zagaszeniu ognia grupa po raz ostatni w tym dniu pokonała głęboki jar. Bez ofiar w ludziach "Włóczybuty" przeprawiły się przez Kowalewkę. Bezdrożami i polnymi drogami, po około godzinnym marszu, "Włóczybuty" dotarły do Przezmarka. Tam okazało się, że kilkoro wędrowców zostało z tyłu i zmyliło drogę. "Święty" ruszył na poszukiwania, a szef w tym czasie pozwolił pozostałym na samodzielny powrót do odległego o 5 kilometrów Elbląga. Nawiązał również rozmowę z małymi mieszkankami Przezmarka - 6-cio letnią Magdą i 9-cio letnią Karolinką. Po około 40 minutach zguby się znalazły. Roześmiane "Aliantki", "Gwóźdź", "Specnaz", Marcin i Wojtek wreszcie dotarli do wsi. Już było dobrze ciemno, gdy ostatni "Włóczybut", po 26 kilometrowym spacerze, przekroczył rogatki Elbląga.